sobota, 10 października 2015

Agresja w szkołach – program, który przywrócił wspomnienia...

Niestety te złe wspomnienia. Ostatnio na „tvn Style” trafiłam na program o przeciwdziałaniu agresji w szkole. Moją historię zna niewiele osób. Nie chciałam, by w szkole średniej czy na studiach oceniano mnie przez pryzmat moich przeżyć. Nie miałam dzieciństwa usłanego różami, a dorastanie wywołało burze hormonalną, która była idealnym punktem zaczepienia dla moich oprawców.
Zacznę od początku...
Zaściankowe miasteczko pod Warszawą. Tu nic się nie dzieje, a jak komuś się powodzi inni go niszczą.
Moja mama była nauczycielką w szkole, do której uczęszczałam. Nigdy nie ingerowała w sprawy ocen i mojego zachowania. Falę prześladowań rozpoczął fakt, że z jakichś powodów rósł mi wąsik. Dzieci do pewnego momentu nie widzą między sobą różnic i chętnie współdziałają. Wystarczy jedna osoba, by to wszystko zrujnować. Nie pamiętam kto i kiedy dokładnie po raz pierwszy wyzwał mnie od „wąsaczy”, ale to przezwisko przywarło do mnie jak lukier do ciastka. Mój klasowy koszmar trwał od czwartej do szóstej klasy. „Wąsika” bym może i zniosła, ale wyzwiska rozchodziły się po całej szkole. Kiedyś jakiś chłopak na mnie po prostu napluł. Biegnąc przed siebie napluł mi na bluzkę. Wiem, że przyczyną była chęć zgnębienia mnie.
Kim byli moi oprawcy w szkole podstawowej?
Dziś mogę ich podzielić na grupy. Ludzie, którzy podżegali innych przeciwko mnie i ich parobki. Stałam się kozłem ofiarnym w tej sytuacji. Usunięcie wąsika nie pomogło.
Zaczął się nowy jeszcze gorszy etap dokuczania. W klasie miałam kolegę, który sam przez długi czas był ofiarą przezwisk. Sądziłam, że on mnie zrozumie... On wymyślił nowy sposób na dręczenie mnie. Usiadł koło mnie na ławce i powiedział „Śmierdzisz jak grzyb. Grzybolcu.”. Od tamtej pory w dobre dni błam w klasie nazywana „Grzybkiem”, a w te złe „Grzybolcem jeb...”, „Śmierdzielem”. Uczyłam się całkiem dobrze, co wzbudzało podejrzenia wśród zaściankowych rodziców i ich dzieci. W klasie huczało od pogłosek, że jestem głupia i to moja matka dopisuje mi oceny w dzienniku. Takie sytuacje nie miały miejsca. Za to nauczyciele ciągle powtarzali, że stać mnie na więcej i wymagali ode mnie więcej niż od innych. Wielokrotnie byłam niesprawiedliwie oceniana przez stereotypowe myślenie nauczycieli, którzy uważali,że dziecko nauczycielki musi umieć więcej.
Wierzycie, że w gimnazjum było lepiej? Nie, bo poszłam tam z tą samą klasą. Było jeszcze gorzej. Niektórzy z różnych powodów mnie zastraszali. Wskazywali palcami i śmiali się ze mnie. Nie nosiłam markowych ubrań, nie byłam dresiarą, nie miałam wszystkiego o co poprosiłam. Dla nich byłam czymś do wyładowania własnych frustracji.
Zaczęłam pracować w sklepiku szkolnym, gdzie opiekun bardzo mnie chwalił za skrupulatność i odpowiedzialną postawę. I to oprawcy skutecznie mi obrzydzili nie odpuszczając wyzwisk i oskarżeń o podlizywanie się.
Nie wiem kiedy to się stało, ale chyba w trzeciej klasie gimnazjum. Coś we mnie pękło i wyżaliłam się mamie. W klasie panowało napięcie po próbnym egzaminie wewnętrznym, który to ja zdałam najlepiej.
Reakcja mojej mamy była dobra, ale ona liczyła na szybkie rozwiązanie problemu. Wysłała mnie do psychologa, sprawą zajęła się pedagog i dyrektor szkoły. Jednak kiedy potrzebowałam się wyżalić mama powtarzała „Musisz być silna. W życiu czekają Cię różne sytuacje”. Wsparcie zerowe. Motywacja też raczej kiepska, ale znalazłam w sobie siłę by przetrwać. Koniec trzeciej klasy był stosunkowo spokojny. Wybierając liceum szukałam takiego, w którym nie byłoby nikogo z mojej dawnej szkoły. Udało się. Trafiłam do ciekawej klasy, w której nikt nigdy mnie nie wyzwał. I choć nie wszyscy się lubiliśmy, to ludzie się szanowali. Zdarzały się żarty z innych osób, ale nikt nie doznał prześladowania. Klasa była podzielona na grupki. Pewnie i tak wszyscy się obgadywali, ale nikt nikogo nie prześladował. Pomimo tego ja zachowywałam dystans. Miałam jedną koleżankę. Potem to grono się zwiększyło. Nie należałam do popularnych, ale czułam się dobrze i bezpiecznie.
Matura zbliżała się wielkimi krokami. Wszyscy po cichu życzyliśmy sobie jak najlepiej.
Większość zdała i jakoś zorganizowała sobie życie. Ja byłam wśród nich, ale coś ponownie we mnie pękło. Miałam już dosyć bycia z boku. Już na egzaminach wstępnych na studia poznałam kilka fajnych osób. Później stałyśmy się dobrymi koleżankami. Zaczęłam się udzielać. Wykładowcy znali moje imię i cenili sobie moje komentarze. To bardzo mnie podbudowało. I tak na trzecim roku zrodziła się „Ta dziewczyna”. Nie wiem czy ludzie mnie szczególnie lubią. Wolę mieć mniej koleżanek niż wiele fałszywych. Jednak poczułam się ładną dziewczyną, która może coś osiągnąć. Pracowałam, studiowałam dziennie i byłam z siebie dumna.
Mam prawo być dumną ze swojego życia. Cieszyć się domem, który buduję z mężem, wykształceniem, pracą i osiągnięciami. Mam prawo myśleć o sobie, że jestem piękna, bo przez jakieś sześć lat świat próbował mi wmówić, że jestem paskudą, która nic nie osiągnie.
Dlaczego ja byłam ofiarą? Wąsik, mama nauczycielka, dobre stopnie, bycie spokojnym to idealne punkty zapalne dla ludzi. Ponownie zapytam dlaczego?
Swoje kompleksy leczymy dokuczając innym. A tak nie powinno być. Ja swoje leczyłam wiele lat i wciąż mam świadomość o istnieniu rzeczy wartych poprawienia. Jednak czuje się naprawdę pięknie! To czego doświadczyłam na zawsze odcisnęło piętno w mojej głowie. Pozwalałam innym się dołować i ciągnąc w dół.
Jeżeli Tobie też ktoś dokuczał to wiedz, że nie miał do tego prawa. Obraźliwe myśli i słowa skierowane w stronę drugiej osoby nie pozwolą Ci na zbudowanie lepszego obrazu samej/go siebie. Trzeba czasu, by wyleczyć rany i samozaparcia. Być może tak jak ja znajdziesz się wśród ludzi, którzy docenią twoje cechy i to pomoże ci odbudować siebie.

Kiedy opowiedziałam swoją historię bliskiej O. jej komentarz mnie zaskoczył. Dziewczyna nie wierzyła, że pomimo tego co przeszłam nie stałam się zamkniętą osobą. A dla mnie to O. jest przykładem do naśladowania, bo w ludziach widzi wiele dobrego.


Lisi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz